Ojciec obiegający świat zastanawia się, gdzie może być dom jego syna

Pin
Send
Share
Send

kredyt: Jen B. Peters za Hunker

Kiedy byłem nastolatkiem, skonfrontowałem moich rodziców na temat języka niemieckiego. Chciałem wiedzieć, dlaczego nie byłem uczony języka, gdy byłem dzieckiem, kiedy twój mózg jest gąbką, a nauka języków jest najłatwiejsza, jaką kiedykolwiek będzie. Mój ojciec jest Niemcem, urodzonym i wychowanym poza Stuttgartem. A moja matka, choć z urodzenia Amerykanką, dorastała w Europie, studiowała w Niemczech i mówi płynnie w tym języku. W rzeczywistości moi rodzice rozmawiali po niemiecku prawie wyłącznie przez pierwsze kilka lat swojego związku - dopiero po przeprowadzce do USA przeszli na angielski.

Dlaczego więc nie uczyłem niemieckiego? Nie mogłem zrozumieć, jak popełnili coś, co wydawało się tak niemądrym błędem.

Niemiecki ma dla mnie znaczenie. Połowa mojej rodziny jest Niemką, a jako dziecko, gdy odwiedzaliśmy krewnych, mój ojciec nieuchronnie byłby zganiony: „Uch, musimy rozmawiać z dziećmi po angielsku? Dlaczego nie mówią po niemiecku?” Ale to nie były tylko niezręczne pół-rozmowy z moimi kuzynami, wujkami i dziadkami. Byłem zazdrosny o dwujęzyczne dzieci, które znałem w domu. Mieli coś, czego nie miałem: tajny kod, rodzaj globalnego klucza, który połączył ich z większym światem i jego wieloma ekscytującymi kulturami w sposób, o którym mogłem tylko marzyć. Mogę być w połowie Niemcem, ale nikt nigdy się tego nie dowie. W rzeczywistości byłem tylko kolejnym amerykańskim narkotykiem.

Odpowiedź mojej matki na moje pytanie brzmiała: jako młody chłopiec nie chciałem mówić po niemiecku. Spróbuje, a ja odpowiem sfrustrowanym tonem: „mów po angielsku!” Ta odpowiedź nie bardzo mnie wtedy satysfakcjonowała. Ale to, co powiedział mój ojciec, pozostało ze mną do dziś.

Powiedział, że nie chce, abym dorastał w moim kraju jak cudzoziemiec. Nie chciał, żebym chodziła do szkoły i żałowała, że ​​nie należę. Chciał, żebym poczuł się Amerykaninem.

Jednak obecnie jestem trochę starszy, mądrzejszy i łagodniejszy w stosunku do moich ludzi. I dużo myślałem o przynależności. W pogoni za moim marzeniem z dzieciństwa, aby mówić po niemiecku, mieszkam teraz w Berlinie i mówię płynnie (jeśli nie idealnie). Poślubiłem też Włocha. W grudniu powitaliśmy nasze pierwsze dziecko na świecie i nagle decyzja mojego ojca nie wydaje się taka niezwykła.

W końcu, co może być ważniejsze niż przynależność?

Oboje z żoną jesteśmy uzależnieni od podróży od wędrowców. W ciągu naszych siedmiu lat razem odwiedziliśmy 23 kraje i naszym stałym celem jest odwiedzanie pięciu nowych krajów każdego roku. Oboje jesteśmy obcokrajowcami w Berlinie, naszym obecnym domu. Czujemy się tu komfortowo, ale z pewnością nie jesteśmy mieszkańcami. To nam nie przeszkadza. Ale oboje mamy miejsce, w którym jesteśmy uważani za „miejscowych”.

Moja żona pochodzi z małej wioski niedaleko Wenecji. Pływające miasto jest na tyle blisko, że jej ojciec tam pracuje i poszła do szkoły. Identyfikuje się jako wenecka i czuje się swobodnie w tych krętych kanałach. Kiedyś, na początku naszego związku, potrzebowałem śruby zastępczej do mojego aparatu, małej rzeczy, którą można było znaleźć tylko w sklepie specjalistycznym. Dla mnie, oczywistego turysty, cena byłaby oburzająca. Ale wzięła aparat, kazała mi czekać przed sklepem i weszła do środka. W ciągu kilku minut pojawiła się ponownie z aparatem ustawionym na stałe i gotowym do strzału. Musiała tylko obnosić się z lokalnym dialektem, a miasto było jej.

Zna żargon, pożąda lokalnych potraw i rozumie miejscowych, ponieważ jest jedną z nich. Ona tam należy.

Urodziłem się w Szwajcarii, ale wkrótce potem moja rodzina przeprowadziła się do Nowego Meksyku. Dorastałem w Albuquerque, nad brzegiem Rio Grande, odkrywając świat od drzew bawełnianych po rozległe pustynie i równiny poza granicami miasta. Zawsze czułem się jak w domu wśród unikalnego melanżu w Nowym Meksyku kultur hiszpańskich, zachodnich i indiańskich. Mniej identyfikuję się jako Amerykanin niż jako Nowy Meksykanin. Za każdym razem, gdy wracam do Stanów, tylko na południowym zachodzie czuję się jak w domu. Należę tam.

Ale jest całkiem możliwe, że nasz syn nigdzie nie będzie „należeć”.

Moja żona i ja bardzo lubimy Berlin, ale odczuwamy zmianę na wietrze. Mieszkaliśmy razem w wielu miejscach, więc nie mielibyśmy problemu z odebraniem i osiedleniem się z nowymi wyzwaniami, nowymi przygodami - i lepszym jedzeniem! Tego rodzaju sny na jawie ekscytują nas.

Ale jesteśmy świadomi, że nie jesteśmy już tylko dwiema dorosłymi, które decydują o sobie. Mamy teraz do rozważenia trzecią, mniejszą, bardziej zależną osobę, a ostatnio prześladowały mnie słowa mojego ojca. Co jeśli spędzimy następną dekadę jak ostatnią, przemieszczając się z miejsca na miejsce, nigdy nie dając naszemu synowi szansy na osiedlenie się w kulturze? Co jeśli dorośnie globalny włóczęga, a jego serce nie będzie przywiązane do żadnego konkretnego miejsca ani ludzi?

Chcę, żeby mój syn miał dom. Nie chcę pozbawiać go luksusu, którym cieszy się zarówno jego matka, jak i komfort, wiedząc, że bez względu na to, jak zagubieni i obcy możemy się teraz czuć, zawsze jest takie miejsce na świecie, w którym możemy się mieszać w. Słysząc echo głosu mojego ojca, nie chcę, aby mój syn czuł się jak cudzoziemiec do końca życia. Chcę, żeby czuł się jak miejscowy, gdziekolwiek by to nie było.

Ale potem pamiętam własną matkę. Urodziła się w Chicago, ale dzieciństwo przeżyła na St. Thomas, wyspie na Karaibach. Później jej rodzina przeniosła się ponownie do Irlandii, gdzie spędziła nastolatki, a jako młoda dorosła mieszkała, pracowała i studiowała w Niemczech. Przeprowadziła się z moim ojcem do Nowego Meksyku, gdzie mieszkała do zeszłego roku - niedawno sprzedała swój dom w Stanach i zamieszkała w łodzi mieszkalnej na południu Francji. Zawsze wydawała się kimś, kto lubił mieć wiele „domów”, wiele kultur, które jej zdaniem rozumiała. Nigdy nie wydawała się zbyt zainteresowana dopasowaniem.

Biorąc pod uwagę perspektywę mojej matki, czy nie ma wielu ludzi, którzy dorastają w danej kulturze, mówią językiem, jedzą jedzenie i nadal czują się całkowicie i beznadziejnie obcy? Na każde 10 osób, które czują, że gdzieś należą, jest przynajmniej jedna osoba, która chciałaby gdzieś się urodzić lub ktoś inny. Spędzają życie, próbując znaleźć „dom” wśród innych ludzi w innym miejscu, niezależnie od miejsca urodzenia. Być może twoje faktyczne miejsce urodzenia nie ma żadnego związku z twoimi uczuciami do „domu”.

Być może zastanawiam się nad tym. Jasne, możliwe, że mój syn dorośnie z jakimś syndromem „trzeciej kultury”, który prześladuje go przez całe życie. Ważne jest przynależność, ale może „przynależność” oznacza znacznie więcej, niż myślę - może to uczucie, które człowiek może zdefiniować dla siebie, gdy porusza się po świecie. I może mój syn nauczy mnie, jak to zrobić.

Malachi to filmowiec, pisarz, ilustrator i świeżo upieczony mężczyzna mieszkający w Berlinie. Sprawdź jego cotygodniowy internetowy komiks podróżniczy i językowy na www.itchyfeetcomic.com.

Pin
Send
Share
Send

Obejrzyj wideo: władzę dostanie ekonomista-psychopata. antysystemowcy o morawieckim (Może 2024).